Post autor: rk » 16 stycznia 2023, 22:25
To i ja opiszę swoje, z życia wzięte.
Pierwsza ciekawa sytuacja z kursu paralotniowwgo, którą widziałem na własne oczy około 2014 roku.
Lipiec, godzina nieludzka, chyba przed 5 rano, lotnisko Borsk.
Na oko flauta taka, że jest zero wiatru. Dym papierosa puszczony testowo nie pokazuje kierunku. Chmur brak, ale na podstawie kierunku z prognoz rozwijamy hole i puszczamy testowego delikwenta w górnej startowej, chyba z drugiego etapu, czyli wyższy hol, na Nemo2.
Już na holu się okazało, że jest mocno jak na kursantów, ale idealnie laminarnie, bez szkwałów z kierunku ENE.
Kursant lekko w stresie, bo się wypiął i stoi w miejscu, z tendencją wsteczną, czyli na las...
Spokojny głos instruktora poinformował kursanta, żeby nie zaciągał sterów, trzymał kierunek i spokojnie czekał, aż go wiatr puści, bo musi puścić do lądowania
Jak był dość nisko nad lasem, to spokojnym głosem dostał informację, że jeśli jednak nie puści, albo jak nie przejdzie drzew, to one są przyjazne paralotniarzom i bez strachu...
Reszta kursantów miała niezłe widowisko i szkolenie naoczne, jak wiatr rzeczywiście puścił ze 2, może 3 metry nad młodymi sosnami, po krótkich turbulencjach, a pilot między drzewami przeleciał i wylądował na płycie, bardzo blisko lasu.
Kolejnych holi nie było...
Minęło parę lat ale nigdy później nie widziałem i nie latałem w powietrzu o tak dużej różnicy prędkości na tak małej wysokości.
Na klifach bywały ściery, ale nigdy tak nisko. Raz w Orłowie wiało super laminarnie i nosiło wszystko i wszędzie jakby to jakaś fala była. Po kilku godzinach latania się okazało, że owszem jest laminarnie, ale nie na każdej wysokości...
Po decyzji o lądowaniu, okazało się, że poniżej 100m była taka pralka, że mało zapasu nie musiałem rzucić. Nie potrafiłem okreslić kierunku wiatru... Poniżej 40m się uspokoiło i lądowanie było w totalnej flaucie.
Takie dziwy...
Pozdrawiam,
Robert
To i ja opiszę swoje, z życia wzięte.
Pierwsza ciekawa sytuacja z kursu paralotniowwgo, którą widziałem na własne oczy około 2014 roku.
Lipiec, godzina nieludzka, chyba przed 5 rano, lotnisko Borsk.
Na oko flauta taka, że jest zero wiatru. Dym papierosa puszczony testowo nie pokazuje kierunku. Chmur brak, ale na podstawie kierunku z prognoz rozwijamy hole i puszczamy testowego delikwenta w górnej startowej, chyba z drugiego etapu, czyli wyższy hol, na Nemo2.
Już na holu się okazało, że jest mocno jak na kursantów, ale idealnie laminarnie, bez szkwałów z kierunku ENE.
Kursant lekko w stresie, bo się wypiął i stoi w miejscu, z tendencją wsteczną, czyli na las...
Spokojny głos instruktora poinformował kursanta, żeby nie zaciągał sterów, trzymał kierunek i spokojnie czekał, aż go wiatr puści, bo musi puścić do lądowania :-)
Jak był dość nisko nad lasem, to spokojnym głosem dostał informację, że jeśli jednak nie puści, albo jak nie przejdzie drzew, to one są przyjazne paralotniarzom i bez strachu...
Reszta kursantów miała niezłe widowisko i szkolenie naoczne, jak wiatr rzeczywiście puścił ze 2, może 3 metry nad młodymi sosnami, po krótkich turbulencjach, a pilot między drzewami przeleciał i wylądował na płycie, bardzo blisko lasu.
Kolejnych holi nie było...
Minęło parę lat ale nigdy później nie widziałem i nie latałem w powietrzu o tak dużej różnicy prędkości na tak małej wysokości.
Na klifach bywały ściery, ale nigdy tak nisko. Raz w Orłowie wiało super laminarnie i nosiło wszystko i wszędzie jakby to jakaś fala była. Po kilku godzinach latania się okazało, że owszem jest laminarnie, ale nie na każdej wysokości...
Po decyzji o lądowaniu, okazało się, że poniżej 100m była taka pralka, że mało zapasu nie musiałem rzucić. Nie potrafiłem okreslić kierunku wiatru... Poniżej 40m się uspokoiło i lądowanie było w totalnej flaucie.
Takie dziwy...
Pozdrawiam,
Robert