Post autor: ciacholot » 22 marca 2017, 10:59
Im dłużej mam kontakt z paralotniarstwem i pilotami szmat to coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to iż potrafię utrzymać się w pewnych warunkach w powietrzu tyle ile mi się chce to wcale nie oznacza, że umiem latać. Wręcz odwrotnie. Widzę swoje ogromne braki i ułomności. Brak wiedzy też zauważam u siebie z każdym przeczytanym materiałem na temat np. meteo.
Drugi kontekst tego zagadnienia jest taki, że niedawno młody posiadacz "uprewnień" do latania powiedział mi, że latanie jest proste jak jazda na rowerze. Zrobił kilka zlotów pod okiem instruktora i kilka zakrętów we wszechobecnych noszeniach. Nie sądzę, aby wiedział co to izobary, gradient czy strefy. Tutaj stawiam pytanie: Czy on potrafi latać?
Pamiętajmy, że wokół górki tu czy tam gromadzi się grupka kolegów lataczy i wśród nich z pewnością jest ktoś kto naprawdę lata. Inni to żyrandole jednej górki czy też stali bywalcy nie odlatujący zbyt daleko. Na nich przypada cała rzesza "pilotów" mających do górki, holu czy krawężnika daleko i każdorazowo muszą się organizować w celu polatać, albo co czestsze rezygnują w przedbiegach. To jaki oni mają nalot? Na zadane pytanie odpowiadają, że w zeszłym roku byli raz i były trzy lotne dni, ale w jeden nie latali bo była wycieczka, a w tym roku jadą na deskę i chyba z latania nic nie wyjdzie.
Uważam, że biorąc pod uwagę wszystkich pilotów to z całą pewnością Zbyszek ma rację i to, że na wyjazdach "piloci" myślą, że potrafią latać to też jest prawda bo nie potrafią. Nie czytają terenu, nie rozumieją powietrza, kominów, nie znają zasad bezpieczeństwa, separacji, nie startują poprawnie, mają problemy z oceną zmieniającej się pogody, nie trafiają w lądowisko etc. etc. To potrafią latać czy nie. Gdyby tak latali piloci samolotów pasażerskich to by była ale jazda. Najlepszym zawodem na świecie było by grabarstwo
Nas chroni tylko prostota i wysokie bezpieczeństwo bierne w tym idiotoodporność naszego sportu.(na moje szczęście
)
Ogólną zasadą jest, że silniki spalinowe muszą mieć koło zamachowe i już. Co jest tym "kołem" zamachowym to już inna sprawa i nie widzę powodu, aby użytkownik jednocylindrowego silnika dwusuwowego musiał się w to zagłębiać. Równie dobrze można by dochodzić zawiłości w stolarstwie bo kiedyś były drewniane śmigła. Ma chodzić ze śmigłem i tyle. Co komu powiedział kolega spawacz czy informatyk na ten temat to zupełnie inna sprawa. Monopolu na wiedzę nie ma nikt. Potwierdzają to Milionerzy w TVN. Wykształceni ludzie nie wiedzą co to silnik Wankla, gabardyna czy fajerki. Często też można się samemu zdziwić, że nasza wiedza jest niekompletna i w pewnych okolicznościach się nie sprawdza.
Jeśli natomiast chodzi o Zbyszka, to nie chcę go bronić, ale jego trzeba znać i rozumieć kim jest i jak argumentuje przekazywaną wiedzę. Wątpię, aby komukolwiek udało się go zmienić czy zmusić do mówienia tego co by ktoś chciał usłyszeć. To raczej nierealne. Poza tym nauczmy się akceptować styl rozmówców bo wtedy sami możemy naciągnąć najwięcej wiedzy z nich. Można też go olać (czy kogokolwiek innego) i mieć jego wypowiedzi w głębokim poszanowaniu, ale żeby go wychowywać wg. własnego uznania to chyba za późno, a już z całą pewnością obrzucanie się insynuacjami i łapanie za słówka to dziecinada.
Im dłużej mam kontakt z paralotniarstwem i pilotami szmat to coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to iż potrafię utrzymać się w pewnych warunkach w powietrzu tyle ile mi się chce to wcale nie oznacza, że umiem latać. Wręcz odwrotnie. Widzę swoje ogromne braki i ułomności. Brak wiedzy też zauważam u siebie z każdym przeczytanym materiałem na temat np. meteo.
Drugi kontekst tego zagadnienia jest taki, że niedawno młody posiadacz "uprewnień" do latania powiedział mi, że latanie jest proste jak jazda na rowerze. Zrobił kilka zlotów pod okiem instruktora i kilka zakrętów we wszechobecnych noszeniach. Nie sądzę, aby wiedział co to izobary, gradient czy strefy. Tutaj stawiam pytanie: Czy on potrafi latać?
Pamiętajmy, że wokół górki tu czy tam gromadzi się grupka kolegów lataczy i wśród nich z pewnością jest ktoś kto naprawdę lata. Inni to żyrandole jednej górki czy też stali bywalcy nie odlatujący zbyt daleko. Na nich przypada cała rzesza "pilotów" mających do górki, holu czy krawężnika daleko i każdorazowo muszą się organizować w celu polatać, albo co czestsze rezygnują w przedbiegach. To jaki oni mają nalot? Na zadane pytanie odpowiadają, że w zeszłym roku byli raz i były trzy lotne dni, ale w jeden nie latali bo była wycieczka, a w tym roku jadą na deskę i chyba z latania nic nie wyjdzie.
Uważam, że biorąc pod uwagę wszystkich pilotów to z całą pewnością Zbyszek ma rację i to, że na wyjazdach "piloci" myślą, że potrafią latać to też jest prawda bo nie potrafią. Nie czytają terenu, nie rozumieją powietrza, kominów, nie znają zasad bezpieczeństwa, separacji, nie startują poprawnie, mają problemy z oceną zmieniającej się pogody, nie trafiają w lądowisko etc. etc. To potrafią latać czy nie. Gdyby tak latali piloci samolotów pasażerskich to by była ale jazda. Najlepszym zawodem na świecie było by grabarstwo :lol: Nas chroni tylko prostota i wysokie bezpieczeństwo bierne w tym idiotoodporność naszego sportu.(na moje szczęście :oops: )
Ogólną zasadą jest, że silniki spalinowe muszą mieć koło zamachowe i już. Co jest tym "kołem" zamachowym to już inna sprawa i nie widzę powodu, aby użytkownik jednocylindrowego silnika dwusuwowego musiał się w to zagłębiać. Równie dobrze można by dochodzić zawiłości w stolarstwie bo kiedyś były drewniane śmigła. Ma chodzić ze śmigłem i tyle. Co komu powiedział kolega spawacz czy informatyk na ten temat to zupełnie inna sprawa. Monopolu na wiedzę nie ma nikt. Potwierdzają to Milionerzy w TVN. Wykształceni ludzie nie wiedzą co to silnik Wankla, gabardyna czy fajerki. Często też można się samemu zdziwić, że nasza wiedza jest niekompletna i w pewnych okolicznościach się nie sprawdza.
Jeśli natomiast chodzi o Zbyszka, to nie chcę go bronić, ale jego trzeba znać i rozumieć kim jest i jak argumentuje przekazywaną wiedzę. Wątpię, aby komukolwiek udało się go zmienić czy zmusić do mówienia tego co by ktoś chciał usłyszeć. To raczej nierealne. Poza tym nauczmy się akceptować styl rozmówców bo wtedy sami możemy naciągnąć najwięcej wiedzy z nich. Można też go olać (czy kogokolwiek innego) i mieć jego wypowiedzi w głębokim poszanowaniu, ale żeby go wychowywać wg. własnego uznania to chyba za późno, a już z całą pewnością obrzucanie się insynuacjami i łapanie za słówka to dziecinada.