Kod: Zaznacz cały
oczywiście poza wysokogórską specyfiką.
Opisuję tą całą sytuację, gdyż złamałem przy tym abolutnie wszelkie normy i zasady bezpieczeństwa o których mówię i przypominam początkującym paralotniarzom . Mi się tym razem udało wyjść z tego bez szwanku, ale naprawdę było blisko aby wyjechać z tej akcji w czarnym worku.
Zaczynając więc od początku. Całość zdarzenia miała miejsce na północno zachodnim trawersie Krzesanicy, dokładnie na zboczu na północ od Chudej Turni, w niedzielę 8 stycznia, na wysokości 1800 do 1900 metrów. Jak się tam znalazłem? Byłem częścią wyprawy badawczej do Litworowego Kotła, gdzie moim zdaniem było, tu nie będzie niespodzianki. Zainstalowanie stacji pogodowej. Przeszło 6 miesięcy temu nawiązałem współpracę z grupą prowadzącą badania naukowe w Litworowym i Mułowym Kotle. Badania majace za cel badanie tzw. "mrozowisk" . Pomiar estremalnie niskich temperatur wynikających ze zjawisk inwersyjnych . Na ten cel skonstruowałem mocno specyficzny wariant mojego sterownika ParaMETEO. Uprzednio byłem w tej lokalizacji dwa razy, ostatnim razem w listopadzie nie udało mi się uruchomić urządzeń i transmisji danych. Projekt się przedłużał, czulem coraz większe ciśnienie na uruchomienie tego zanim warunki zimowe kompletnie wykluczą dojście do Litworowego Kotła. W jedym i drugim kotle znajduje się już kilka rejestratorów , ale ponieważ nie ma tam żadnej komunikacji, co miesiąć - półtórej należy iść z wyprawą aby zgrać dane. Pomiary wysyłane radiowo przez APRS mają ten problem rozwiązać.
Ten dzień zaczął się bardzo niewinnie. Już poprzedniego wieczora okazało się, że z czterech osób zrobiło się trzy. Potem, mając już kwadrans spóźnienia musiałem podjechać po jednego z uczestników wyprawy, prywatnie mojego bardzo dobrego przyjaciela jeszcze z czasów licealnych. W drodzę z Dzianisza do Kir zaczęliśmy się wykłócać o to dlaczego opadł jeden uczestnik, potem o to że mój kolega zapomniał wziąć czekana a potem on zaczął się ze mną wykłócać, że nie mam raków płytowych tylko zwykłe raczki turystyczne. Telefony gdzie jesteśmy i, że ktoś czeka już pół godziny na parkingu. Atmosfera gęstniała .
Na miejscu okazało się, że ponieważ nie mamy jednego uczestnika, to nie jesteśmy w stanie wziąć całego wyposażenia. Mój wór jaskiniowy był już pełen a do zabrania pozostał jeszcze woreczek z narzędziami i prowiant oraz napoje dla mnie . Ostatecznie postanowiliśmy zostawić zapasowy akumulator LiFePo4 o pojemności 60Ah, który miał zasilać urządzenia. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli ten, który został w kotle jest rozładowany od samego leżenia bez obciążenia, to i tak projekt jest mocno pogrzebany . Warunki były dobre. Dzień był inwersyjny. Dołem temperatura ok -5 do -7 stopni celsjusza, na Kasprowym około +3. CAVOK. Wiatr południowy, południowo zachodni 10m/s, w ciagu dnia wzmagający się do 15m/s. II stopień zagrożenia lawinowego.
Do doliny kościliskiej weszliśmy około 7:30 . Do pewnego momentu było wszystko spoko. Miałem nowo kupione, dobrej jakości buty Scarpa. Dobrze dobrany na długość czekan , którym się czasami podpierałem będąc na stromszych partiach szlaku. W zasadzie przez długi czas poruszałem się całkiem sprawnie na gołej podeszwie, bez niczego. Maszerowaliśmy czerwonym szlakiem w stronę na Chudą Przełęcz i Twardą Kopę. W pewnym momencie trzeba jednak bylo zejść ze szlaku i iść w terenie pozatrasowym, w stronę do Litworowego Kotła (na zrzutach z mapy oznaczony czerwonym krzyżykiem ). Normalnie, czyli w lecie idzie się tam wąską ścieżką odchodzącą od czerwonego szlaku w stronę do Jaskiń . Cała Litworowa i Mułowa dolina to siedlisko Tatrzańskich jaskiń, jest ich tam ogromna ilość. Do kotła trzeba iść koło Jaskini Lodowej Mułowej, potem wyjść na Machajówkę (dużej wielkości półkę) i zejść do samego kotła. W lecie jest tam stromo ale bez problemowo do przejścia. Nie przyszło mi jednak do głowy, żeby pomyśleć jak to będzie wyglądało w zimie.
Ze szlaku zeszliśmy tuż przed granią Szerokiego Siodła. Oczywiście wszyscy już w pełnym runsztunku, co kto miał to założył. Jeden z nas miał nawet kask wspinaczkowy na głowie. Byliśmy na wysokości około 1980 metrów. Wiał mocny wiatr, powodujący silne zawieje. Poruszaliśmy się po północnym zboczu w dół. Przez kilkadziesiat metrów deniwelacji wszystko było spoko. Potem zaczęły się problemy, im dalej tym gorzej. Zbocze robiło się coraz bardziej strome a świeży śnieg zamieniał się w firn, taką trochę twardą i kruchą skorupę, która nie jest ani śniegiem ani lodem . Coraz trudniej mi się szło, zaczęły się też problemy z odjeżdzaniem butów. Zacząłem coraz bardziej odstawać w tyle grupy i coraz bardziej się męczyłem. W pewnym momencie nie mogłem już iść w prosto w dół i zacząłem trawersować. Oczywiście cały czas wyglądało to tak, że wbijałem trzonek czekana w ten śnieg i potem ostrożnie stawiałem krok w dół i w bok. Potem, gdy stałem pewnie wyjmowałem czekan, wbijałem nieco niżej i tak dalej. Zaczął się pojawiać piewszy etap tego, co miało sie dziać później.
Agresja.
Zacząłem czuć, że mnie to wszystko przerasta. Koledzy byli kilkanaście metrów dalej. Jeden z nich coś krzyczał, że źle stawiam kroki i w ogóle mam złą koordynację ruchową. Oprócz próźb, żeby na mnie czekali zaczęły się sypać soczyste podziękowania za takie porady, takie czułe od serca "wypier****j" . W końcu, po może 15 minutach udało mi się do nich dotrzeć. Było już około godziny 12:30, w górach byliśmy już 5 godzin. Czułem, że nie idzie to dobrze i zasugerowałem że musimy się wycofać, bo ja nie dam rady . Jeden z uczestników wyprawy był po nieprzespanej nocy, zaczęliśmy dywagować nad rozdzieleniem się. Jednemu z nas bardzo zależało na zgraniu danych z rejestratorów offline, gdyż stare dane mogą się zacząć nadpisywać. Ostatecznie jednak postanowiliśmy wracać w grupie.
I to była pierwsza krytyczna decyzja.Gdybyśmy się rozdzielili na dwie grupy, a ja wracałym w parze z jednym ze znajomych, mógłbym być już martwy i leżeć roztrzaskany w jakiejś przepaści.
Szliśmy trawersem w stronę ścieżki do jaskiń i czerwonego szlaku. Nie chcieliśmy ryzykować naboru wysokości po stromym zboczu o nachyleniu 45 stopni i więcej. Doszliśmy już do ścieżki i byliśmy kilkadziesiąt metrów od szlaku. Teren robił się coraz bardziej stromy. Wiatr się nasilał i po kilku minutach nie było widać już naszych śladów. Po prawej stronie było widać znajdujacą się kilka metrów niżej przepaść. Znowu śnieg zaczął się zamieniać w firn, czy lód.
Strach.
Teraz zacząłem się już autentycznie bać. Byliśmy dosłownie kilkanaście, może 20 metrów od szlaku. Jeden z nas szedł w przodzie, ja byłem po środku a trzecia osoba za mną. Wszyscy w odległości ok 10 metrów od siebie. Wyglądało to słabo . Zaczałem sobie zdawać sprawę, że jeżeli teraz stracę równowagę i zacznę niekontrolowany ślizg to jestem martwy, bo spadnę w przepaść. W końcu nadeszło epicentrum. Kolega idący z przodu stwierdził, że podłoże mu się nie podoba . Jest ślisko, raki mu się nie trzymają i wydaje mu się, że wierzchnia warstwa nie jest za bardzo złączona z podłożem, bo trzonek czekana wpada mu do środka i natrafia na pustkę. Dosłownie stwierdził, że trzeba stąd spierd***ć, bo w tym miejscu gdzie jest teraz może zjechać lawina.
Zacząłem powoli odchodzić od zwysłów. Przypominałem sobie wszystkie ostatnie wypadki śmiertelne w górach, w tym wypadek Dominika Sochy z lutego 2020 roku. Zdawałem sobie sprawę, że zaraz mogę podbić tą statystykę. Kolega idący przede mną wycofywał się w pozycji kucającej, asekurując się czekanem wbitym za plecami. Drugi z uczestników, osoba posiadająca największe doświadczenie wysokogórskie (w tym Zimowe) stwierdził, że trzeba się nieco cofnąć, gdzie śnieg jest bardziej sypki i wydaje się lepiej związany i tam wychodzić prosto do góry. Zbocze miało bardzo duże nachylenie, które cały czas się zwiększało. W pewnym momencie również on nie był w stanie nabieać wysokości. Raki mu nie trzymały a zbocze okazało się być stromsze niż się wydawalo. Zaczął schodzić w dół i ja zacząłem robic to samo. Miałm problem ze schodzeniem w dół. Asekurowałem się oczywiście czekanem ale ciężko mi było wbijać tak stopy, aby się trzymać. W pewnym momencie zaczęło mnie to przerastać. Wtedy stało się to.
Atak Paniki.
Nigdy więcej czegoś takiego w życiu nie przeżyłem. Chciecie wiedzieć jak to wygląda?
- • Zaczynasz bardzo szybko i gwałtownie oddychać (hiperwentylacja).
- • Jesteś cały czas przytomny i świadomy tego gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, ale mózg nie pracuje już racjonalnie.
- • Jesteś prawie kompletnie sparaliżowany.
- • Zaczynasz panicznie coś wykrzykiwać lub bełkotać.
- • Chcesz natychmiast się z tego wyrwać ale wiewsz, że nie jest to możliwe i nie wiesz w ogóle co masz robić, żeby poprawić tą sytuację.
- • Co chwila przychodzi krótkotrwała chwila częściowego oprzytomnienia, która nakazuję wezwać TOPR.
- • Zaczynasz się wtedy zastnawiać co będzie po twojej śmierci. Ja już widziałem przed oczami komornika, który zabiera moje mieszkanie i cały majątek, który pozostał na poczet niespłaconej do końca hipoteki. Zaczynam się zastnawiać co będzie w firmie, czy moja Matka przyjdzie na pogrzeb wbrew temu, co kiedyś mówiła.
Jakoś udało mi się ogarnąć . Jeden z kolegów zaczął mi mówić, żeby wbijać czekan jak najgłębiej się da i wbijać buty trzy, cztery razy do puki nie zrobię sobie z tego stopnia. Powoli ale systematycznie zacząłem schodzić w dół. Oczami wyobraźni widziałem teraz ratowników TOPR rugających mnie i resztę srodze, żę wybrałem się bez przygotowania i wyposażenia w taki teren i takie warunki. Widziałem też te nagłówki i może okropnego hejtu wylewane na wykopie. """Ja schorowany czekam miesiącami w kolejkach do lekarzy, a po tych adrenalinowców śmigłowiec przyleciał za darmo""".
Wróciliśmy do punktu wyjścia. Najbardziej doświadczony znajomy zasugerował nieco mniej stromą drogę powrotu na szlak. Było tam widać pojedyncze skały i kępy trawy. Śnieg był tam mocnniej związany a i łatwiej będzie się pod to wspinać. W końcu o 14:13 stanęliśmy nazad na czerwonym szlaku. Pogoda była piękna a fenowy wał chmur przelewał się przez szczyty w oddali. Wiatr wiał juz w porywach do 20m/s. Chodź na dół droga daleka poczułem już dużą ulgę. Byłem na bezpiecznym i przetartym szlaku, podziwiłem mistykę tych gór, które jeszcze chwilę mogły mnie pozbawić życia. Teraz to tylko kwestia czasu aby wrócić do domu. Przy samochodzie zaparkowanym w Kirach byłem chwile po 17.
Byłem absolutnie zmęczony. Odwiozłem jeszcze jednego znajomego do Zakopanego na dworzec PKS. Wracajac o Bielska - Białej kierowałem się na Orawę. Do Czarnego Dunajca i Jabłonki. Radio Plus na 107.9MHz FM grało Manaam "Wyjątkowo Zimny Maj" a potem Alan Parsons Project "Don't answer me". Jakoś mnie ta melodia i słowa piosenki dogłębnie wzruszyły, sam nie wiem dlaczego.
Byłem zażenowany samym sobą i tą całą sytuacją. Projekt znowu zaliczył kolejne opóźnienia, a stacja dalej nie działa tam, gdzie powinna. Jakie były tego przyczyny? Brak raków płytowych był tylko wtórnym problemem. Zresztą jeden ze uczestników skwitował to nawet tekstem "Im bardziej terenowy samochód, tym dalej trzeba iść po ciągnik". Spójrzcie sami na mapę i rozkład poziomic. To co było do tej pory, to dopiero przedsmak prawdziwie trudnego i niebezpiecznego terenu, gdybym poszedł tam dalej mógłbym dostać ataku paniki właśnie tam. W lokalizacji, w której nie żadnej łączności komórkowej. My nie mieliśmy ze sobą ani radiopławy COSPAS-SARSAT (a w zasadzie nadajnika ELT a nie typowej radiopławy EPIRB) ani telefonu satelitarnego. Jeżeli utknęlibyśmy w miejscu bez zasiegu GSM, to juz faktycznie byłby koniec.
No wiec co było przyczyną i gdzie tu aluzja do paralotniarstwa? Mnie tam w ogóle nie powinno być. Błędem było w ogóle podjęcie decyzji o wyjściu w góry, w zimie, w teren pozaszlakowy. Dlaczego? Dlatego, że jak do tej pory był to moje 4 wyjście w Tatry w ogóle i pierwsze w zimie. Tak proszę państwa, to nie są żarty. Pierwsze wyjście w zimie, w teren wysokogórski na wyprawę poza szlakami. Co mnie podkusiło?
Po pierwsze uruchomienie tej stacji. Chciałem w końcu zaliczyć jakiś kamień milowy i zacząć rozliczać projekt. Miałem w końcu jeszcze do uruchomienia drugi kocioł, Mułowy Kocioł. Reszta zespołu też chciała pilnego uruchomienia, żeby móc zdalnie zbierać pomiary. Czułem wewnątrzną presję czasu, o której wprawdzie nikomu nie mówiłem ale przysłaniało mi to rozsądek..
Coś wam to przypomina? """Ja muszę polecieć, przecież przyjechałem tak daleko"""
‼️ Mając takie wyszkolenie jak ja (czyli żadne) i takie doświadczenie jak ja (również żadne), nie powinno mnie tam w ogóle być.
Kilkukrotnie byłem na szczycie Pilska w zimie i to w bardzo różnej pogodzie. O Beskidzkie Śląskim nie wspomnę, bo to oczywiste. W Litworowym kotle byłem juz 2 razy w lecie i nie wiem dlaczego nie zwróciłem uwagę jak ten teren wygląda i jak to będzie w zimie. Racjonalnie powinienem się tego domyśleć ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Źle oceniłem sytuację nie mając odpowiedniego doświadczenia.
‼️ Sam myślałem wcześniej, żeby przed wyjściem zapisać się na kurs zimowej turystyki tatrzańskiej. Pieniądze nie były by tu nawet problemem. Ale ja byłem zajęty intensywną pracą. Walczeniem o każdy miliamper poboru pradu przed stację, usuwanie zakłóceń itp. Całe weekendy wyjęte, w tygodniu praca po łącznie 12 godzin dla jednego i klienta i tego projektu. Efekt tego taki, że zamiast zapłącić pieniądze ekspertom i przekonać się w kontrolowanych warunkach jak wyglada zima w tatrach poszełem na patyzanta.
"""A po ch***j mi instruktor i jakieś III etapy. Mam przecież Świadectwo Kwalifikacji, mogę latać!!!!!!11111jedenjedenjeden""" .
Osoby latajace w Beskiach na pewno znają Kacpra z GOPR, paralotniarza. Znają też Maćka Stanisławskiego, również paralotniarza oraz wicenaczelnika Beskidzkiej Grupy GOPR - pełniącego funkcję kieronika wyszkolenia (mam nadzieję, że nie przekręciłem jego stanowiska). Przed tym wyjściem miałem wplanach zadzwonić do Maćka i się poradzić, czy warunki są obecnie w Tatrach odpowiednie. Oczywiście nie zadzwoniłem. Miałem za dużo na głowie, a jak kończyłem robotę o 22 to ja już zasypiałem a i nie chciałem mu zabierać czasu o takiej porze. W rozmowie z nim, Maciek pewnie zorientował by sie co chcę zrobić i jak. Być może odradził by mi to wszystko i oszczędził tej sytuacji. Ja jednak zamiast zapytać się bardziej doświadczonego robiłem po swojemu, tutaj przynajmniej nie z braku woli ale czasu.
Co mi z tego teraz zostało? Na pewno uraz psychiczny.
Na samą myśl, ze miałbym iść w Tatry w zimie czuje się bardzo źle, nerwowo i niepewnie. Jeżeli miałbym kiedyś pójść znowu w Zimie, to na pewno wyłącznie szlakiem i na pewno z przewodnikiem. Inaczej chyba bym się psychicznie skończył stojąc przed wejściem do Doliny Kościeliskiej.
Nie popełniajcie tych samych błędów. Proszę.