Zona wyjechala z dzieckiem do rodzicow, ja maluje mieszkanie, ale, ze sobota i ladna pogoda to pojechalem rano polatac. Startuje, vario ladnie pika kilka sekund i nagle buuu...i bum, i najwieksze drzewo przyciagnelo mnie z magiczna sila. Chlopaki pomogli zejsc, drzewo zostalo sciete, zeby sciagnac glajta (o dziwo, bez najmniejszej dziurki. I juz na nikt nie zawisnie, bo nie bylem pierwszy). Spakowalem sie i wrocilem do domu. O 5-tej po poludniu dzwoni zona i mowi "podobno wisiales na drzewie...". Fajnych mam kolegow
w.