Nie rozumiem dlaczego start na uszach jest nieelegancki, ale wiem, że jeśli się chce postawić skrzydło w bardzo silnym noszeniu, to uszy sprawdzają się idealnie, przynajmniej w skrzydłach w których tego próbowałem, np. w dudkach.
Nie raz eksperymentowałem na różnych klifach i np. w Chłapowie jeszcze przed oberwaniem klifu kilka lat temu, przy warunkach bliskich "granicznym" do startu, ale do latania na przedpolu akceptowalnych.
Start bez uszu, gdy jest się zdanym tylko na siebie wygląda tak, że choćbym nie wiem jak podbiegał, to skrzydło strzela w górę i w tył ze mną, przez co nie mogę go wciągnąć nad głowę i polecieć. Kobra działa, ale potrzebna jest pomoc osoby przy skrzydle i przy uprzęży, a i tak dobrze jak ktoś przytrzyma za uprząż, bo na końcu wyrwie jak korek od szampana. Stawianie zwykłą alpejką z pomocą jednej osoby trzymającej uprząż, może się skończyć poderwaniem obu osób, ale czesto jest praktykowane, choć moim zdaniem niebezpieczne, zwłaszcza dla pomocnika...
Klasyk daleko od krawędzi, czyli w rotorze, żeby wbiec w strefę noszenia jest trudny, ale jak się szybko biega, to działa i jest widowiskową alternatywą...

W trudnych warunkach stawianie na uszach pozwala ogarnąć start samodzielnie i najspokojniej ze wszystkich opcji jakie znam. Skrzydło wychodzi nad głowę spokojnie, jakby samo siebie powstrzymywało przed wyrwaniem. Jak jest nad głową, puszczam uszy i lecę, zazwyczaj najpierw w górę i nieco w tył, ale stopniowo skrzydło się przedziera pod wiatr, zazwyczaj z pełnym speedem.
Poza uszami, dobrze się zastanowić, czy nie lepiej/bezpieczniej zejść na dół i wystartować z plaży. Tylko na nielicznych klifach nie ma takiego miejsca w którym da się to zrobić. Zazwyczaj jest.
No i może warto się zastanowić, czy warunki w których dzieją się opisane powyżej problemy ze startem, na pewno są lotne?

Pozdrawiam,
Robert