Post autor: der » 16 sierpnia 2019, 17:33
Dla niektórych najlepszy lot to ten najdalszy. Nie dla mnie. Wiele przelotów jest do siebie bardzo podobnych. Przy zbliżonych kierunkach wiatru potrafią działać te samie miejsca, dzięki czemu szlaki chmur układają się tak, jak byśmy już to kiedyś widzieli.
29 lipca będzie dla mnie pamiętną datą. Nie dlatego, że uleciałem niespełna setkę. Bo tych było w tym roku więcej. Również nie dlatego, że był to bardzo taktyczny lot, skrzętnie zaplanowany na podstawie prognozy numerycznej, pozornie bez sensu, wolno, dość nisko, ciągle bokiem do wiatru, ale tak by był jak najdłuższy, przed nadchodzącym tego dnia deszczowym frontem, w który spychał wiatr tego dnia. Ale dlatego, że był to lot z dostrzeżonym, nie spotkanym przeze mnie dotąd zjawiskiem.
Przeskakując spod jednej chmury pod kolejną, lecąc najpierw na południe, by potem odbić na wschód, gdzieś pomiędzy Ostrowem a Antoninem spotkałem całe gimnazjum bocianów. Naliczyłem ich ponad 40. Widywałem takowe, odlatujące w siną dal, ale jeszcze nigdy nie widziałem tak dużej szkoły latania.
Jedne z większą gracją , inne zupełnie nieporadnie, kręciły mozolnie podstawę, by dać się wciągnąć w chmurę, a potem pod wiatr z niej wylatywać i lecieć pod kolejną, by zrobić to samo. Potem wracały pod tę pierwszą, by ćwiczenie powtórzyć. Kilku maruderów pozostawało w tyle, inne niżej, próbując wspomagać się napędem, by dogonić resztę.
Wyglądało to zupełnie jak jakiś task rozgrywanych zawodów paralotniowych

Przepiękne, zjawiskowe, naturalne. Dla takich chwil warto latać.
Dla niektórych najlepszy lot to ten najdalszy. Nie dla mnie. Wiele przelotów jest do siebie bardzo podobnych. Przy zbliżonych kierunkach wiatru potrafią działać te samie miejsca, dzięki czemu szlaki chmur układają się tak, jak byśmy już to kiedyś widzieli.
29 lipca będzie dla mnie pamiętną datą. Nie dlatego, że uleciałem niespełna setkę. Bo tych było w tym roku więcej. Również nie dlatego, że był to bardzo taktyczny lot, skrzętnie zaplanowany na podstawie prognozy numerycznej, pozornie bez sensu, wolno, dość nisko, ciągle bokiem do wiatru, ale tak by był jak najdłuższy, przed nadchodzącym tego dnia deszczowym frontem, w który spychał wiatr tego dnia. Ale dlatego, że był to lot z dostrzeżonym, nie spotkanym przeze mnie dotąd zjawiskiem.
Przeskakując spod jednej chmury pod kolejną, lecąc najpierw na południe, by potem odbić na wschód, gdzieś pomiędzy Ostrowem a Antoninem spotkałem całe gimnazjum bocianów. Naliczyłem ich ponad 40. Widywałem takowe, odlatujące w siną dal, ale jeszcze nigdy nie widziałem tak dużej szkoły latania.
Jedne z większą gracją , inne zupełnie nieporadnie, kręciły mozolnie podstawę, by dać się wciągnąć w chmurę, a potem pod wiatr z niej wylatywać i lecieć pod kolejną, by zrobić to samo. Potem wracały pod tę pierwszą, by ćwiczenie powtórzyć. Kilku maruderów pozostawało w tyle, inne niżej, próbując wspomagać się napędem, by dogonić resztę.
Wyglądało to zupełnie jak jakiś task rozgrywanych zawodów paralotniowych ;)
Przepiękne, zjawiskowe, naturalne. Dla takich chwil warto latać.