Adam (Szosa) pisze:To moze staży (od stażu) paralotniarze napisaliby z ich punktu widzenia jakie umiejetnosci sa kluczowe do "przetrwania" w tym sporcie?
Adam
Adam,
Rozumiem, że prosisz o udzielenie takich informacji, bo podobnie jak ja kilka lat temu przestraszyłeś się nieco po przeczytaniu tego typu artykułu. Twoja początkowa fascynacja lataniem została teraz zmącona publikacją w której ktoś dał Ci do zrozumienia, że latanie to jednak nie jest jazda do cioci Jadzi w odwiedziny i tu możesz realnie zrobić sobie krzywdę bądź zginąć. Jest to całkowicie normalnie i nie ma się co przejmować tym lękiem, każdy z nas ma zaprogramowany instynkt samozachowawczy. Przede wszystkim nie ulegaj jednak statystyce. Mówienie, że na X paralotniarzy jest Y wypadków śmiertelnych per rok i Z wypadków z urazami ortopedycznymi nie jest tutaj na miejscu. To tak jak by powiedzieć, że w badaniu statystycznym wzięto pod analizę 100 000 zarejestrowanych na przestrzeni 5 lat pojazdów i okazało się, że tylko 100 brało udział w jakichkolwiek wypadkach kończących się obrażeniami pasażerów. Niby mało ale nikt nie napisał, ze 95% z nich to samochody niedzielnych kierowców robiących rocznie 1000 km, 3% do ciągniki rolnicze i pojazdy wolnobieżne a 2% to pojazdy komunikacji zbiorowej. Przy takim podziale faktycznie można stwierdzić, że wypadkowość na polskich drogach jest bardzo mała. Problem polega na tym, że wszystkie te pojazdy poruszają się raczej z niskimi prędkościami i po stałych trasach, często mało uczęszczanych. Po co to piszę? Po to, żebyś zdał sobie sprawę z tego, że nie ma aktualnie dobrej statystyki opisującej wypadkowość i śmiertelność paralotniarzy.
Zaczynając jednak od porównań z artykułu. Autor bardzo rozminął się z prawdą określając śmiertelność u spadochroniarzy na 1 do 100K, przesadzając przy tym o kilka rzędów wielkości. Skoki spadochronowe są jednak bardziej niebezpieczne od latania glajtem, choć pod pewnym względem nęcą swoją adrenalinością. Mogę zgodzić się z śmiertelnością u narciarzy na poziomie 1:1M4 ale nie mówi się już o tym, że bardzo łatwo nabawić się tam poważnych kontuzji rzutujących na zdolność poruszania się. Jazda motocyklem jest znowu przesadzona w drugą stronę -- to naprawdę nie jest aż tak niebezpieczne, żeby określać śmiertelność na poziomie 1:1K a piłowanie pod odcinkę na wyizolowanym torze jest dużo bezpieczniejsze niż jazda w miejskim ruchu. Autor artykułu, który wywołał u Ciebie takie zaniepokojenie sam napisał (zakładam, że znasz angielski)
Assuming that approximately 2/3 of registered pilots are active pilots (the larger demographic having accidents), simple math equates the annual risk of fatality amongst US paraglider pilots to be approximately 1 in 550. Keep in mind this is for trained, active pilots
Zwróć uwagę na słowa
trained, active pilots. Wiesz co przez nie przemawia? Określa ono ludzi, którzy robią rocznie po 300 godzin w wielu lotach w skrajnie różnych warunkach. W statystykach per osoba bierze się do jednego wora ludzi takich jak ja, którzy robią ~20 godzin rocznie, przelotowców ~200h/y i pewnie jeszcze do tego acro-pilotów. Takie podejście daje kompletnie fałszywe wyniki.
Nie jest istotne jak liczna jest grupa paralotniarzy objętych statystyką. Istotne jest jak bardzo i w jaki sposób wystawiają się oni na ryzyko. Wiadomo, że im więcej latasz tym większa szansa na to, że stanie Ci się krzywda. To jednak nie wszystko. Jeżeli robisz 100 godzin rocznie latając na krawężnikach typu (posłużę się swoim, lokalnym przykładem): Mszana Wapno, czy Działy to zaręczam Ci, że jesteś naprawdę bezpieczny. Na naszych rewirach w zeszłym roku nie było ani jednego wypadku. Ani jednego, nawet najmniejszego wypadku. Najpoważniejszą kategorią zdarzeń było przyduszenie na zawietrznej zakończone lądowaniem na drzewach. Jeżeli jednak robisz 20 godzin rocznie w Dolomitach, to narażasz się na kilka rzędów większe ryzyko niż na Mszanie mimo tego, że masz 5x mniejszy nalot. Col Rodella to nie jest las mieszany porastający Wapno, w którym koledzy pomogą zejść z drzewa jeżeli zapakujesz się tam po dużej klapie. W Dolomitach to samo zdarzenia oznacza po pierwsze poważne obrażenia, po drugie akcję śmigłowcem a nie daj Boże co gorszego. Rozumiesz już co mam na myśli?
Na koniec dam kilka rad. Przede wszystkim nie myśl aż tak bardzo o tym. Im więcej będziesz myślał o tym jak, gdzie i dlaczego możesz zginąć, tym bardziej latanie stanie się dla ciebie strachem a nie przyjemnością, a nie o to w tym chodzi. Bądź świadomy zagrożeń ale nie jedź na latanie z myślą, że możesz już z niego nie wrócić. Mnie przerażała wizja dostania klapy. Będąc na MP na Słowenii w 2014 roku dostałem pierwszy raz dużą deformację przy której odkręciło mnie prawie o 90 stopni. Klapa weszła bez najmniejszego ostrzeżenia a od momentu rozpoczęcia do ustabilizowania lotu minęło ok 3~4 sekundy. I co? Przestraszyłem się trochę i nic więcej. Straciłem może 10~20 metrów (skrzydło przy wyjściu skoczyło do przodu i zaczęło się napędzać) i dokręciłem ten sam komin do końca i poleciałem dalej. W Macedonii miałem 3 duże z czego jedną ok 150m nad ziemią i też jakoś żyje.
Wiedz jednak, że mam świadomość tego ryzyka. Jeden z moich znajomych zginął na moich oczach po przeciągnięciu na holu. Innego mojego znajomego "odprowadzałem do śmigła" po klapie i uderzeniu w stok na Jaworzynie Krynickiej. W pierwszym roku latania (a dokładniej po kilku miesiącach) na moich oczach wszedł w negatywke i połamał się nieznany mi pilot z Tarnowa. Interesuję Cię pewnie czy nie chciałem tego rzucić? Szczerze powiedziawszy taka myśl, zawsze była gdzieś z tyłu głowy. Dlaczego tego nie zrobiłem? Szczerze powiedziawszy sam nie wiem. Może to trochę nałóg. Może to akceptacja brutalności tego świata po śmierci Ojca, ciężko powiedzieć. Puki co radość z latania przeważa nad strachem, frustracją z powodu niepowodzeń i nad paroma innymi rzeczami. Pamiętaj jednak o jednym. Kiedy przyjdzie taka chwilka, w której stwierdzisz "to nie dla mnie", po prostu odejdziesz z tego sportu bez żalu i tyle. Nie ma co teraz martwić się, że chcę latać ale coś mnie blokuje. Z czasem wszystko się ustabilizuje i "wygładzi".
Odpal sobie ten kawałek:
https://www.youtube.com/watch?v=Vm0VBWnUhvU (Pink Floyd - Echoes z albumu Meddle) i pomyśl o tym pod innym kątem
. Aha i możesz sobie synchronicznie do tego zapuścić Odyseję Kosmiczną 2001 od momentu "Jupiter and beyond the Infinite"
. Ponoć Echoes miało być pierwotnie ścieżką dźwiękową do końcówki filmu Kubricka.