Zbyszek Gotkiewicz pisze:Piloci donoszą, że ubezpieczenie sprzedawane jako zabezpieczające przed kosztami akcji ratowniczej nie działa. PZU odmawia wpłaty poniesionych kosztów jeśli nie była konieczna pomoc medyczna. Koszty służby ratowniczej w Czechach to zaledwie jakieś 400 euro, ale jeśli wyślą po was śmigło w Szwajcarii toczy jedynie zawiśliście na skałach to koszty będą wielokrotnie wyższe.
Temat rozpoczął się od akcji z początku 2018 na Javorowym. Temat pojawiał się dosyć często na beskidzkich startowiskach podczas oczekiwania na możliwość użycia paralotni. Na początku wydaje się absurdalne, że popularne w środowisku ubezpieczenie nie obejmuje tak oczywistego zdarzenia jak przeciągający się w czasie kontakt fizyczny z drzewem podczas używania paralotni. Jednak wszystko rozbija się o dobór słów i precyzyjne wyjaśnianie likwidatorowi szkody, tego co się wydarzyło, bo to przy jakimkolwiek zgłoszeniu zdarzenia i szkody jest najważniejsze. Należy pamiętać, że likwidator najprawdopodobniej nie ma pojęcia o lataniu na paralotniach.
Niestety już od początku trzeba pamiętać, o prawdopodobieństwie wystąpienia konieczności lub przywileju użycia polisy ubezpieczeniowej. Każde słowo ma znaczenie już od początku szukania pomocy, a więc sugestie do tego jak zgłaszać:
podczas akcji:
- na pytanie: " Co się stało?", odpowiedź: "Zdarzył się wypadek i rozbiłem się o drzewo..."
- na pytanie - "gdzie się znajdujesz?", odpowiedź: "Dokładnie nie wiem, ale przed WYPADKIEM byłem...."
- pytanie: "Czy jesteś ranny?", odpowiedź: "Nie jestem pewny, jestem zdezorientowany..."
podczas zgłoszenia do ubezpieczyciela:
- pytanie: "Proszę opisać zdarzenie." , odpowiedź: Zdarzyła się nieprzewidziana sytuacja i doszło do wypadku, w trakcie którego rozbiłem się o drzewo:
- pytanie: "Czy doznał Pan uszczerbku na zdrowiu?", odpowiedź: "Prześlę opis lekarza/ratownika"
- pytanie: "Czy w związku ze zdarzeniem powstała szkoda?", odpowiedź: "Tak,paralotnia obecnie znajduje się na przeglądzie w autoryzowanym serwisie i doślę opis."
Jest łatwy sposób, który nieświadomie mogą wykorzystywać "twardziele", na pozbycie się przywileju skorzystania z polisy, podczas bliskich kontaktów z drzewem. Już podczas dzwonienia po ratowników wystarczy opisywać sytuację w stylu:
"Podczas lotu zahaczyłem o drzewo i zawisnąłem za wysoko, aby móc samodzielnie zejść. Wiszę tu i tu, a koordynaty GPS to...Nic mi nie jest i wygodnie wiszę w uprzęży."
Podczas zgłaszania do ubezpieczyciela opis, który zapewnia pojawienie się dużego oporu do wypłaty ubezpieczenia, to styl: "Lądowałem na drzewie, nic mi się nie stało, ale nie potrafiłem samodzielnie z niego zejść. Wisiałem bezpiecznie i po sprawdzeniu na GPSie gdzie jestem, wezwałem służbę ratowniczą. Ratownicy byli profesjonalistami i ściągnęli moją paralotnię bez uszkodzenia jej. Rachunek, który wystawili opiewa na kwotę...".
Zwróćcie uwagę, jak łatwo można szczegółowo opisać zdarzenie ubezpieczycielowi, tak aby odniósł on wrażenie, że zdarzenie było "widzimisię" pilota i nic się nie stało. Przy takim opisie każdy ubezpieczyciel może dojść do wniosku, że nie ma podstaw do wypłaty polisy.
Nie wiem, jak przedstawiał temat do PZU pilot z Javorovego. Natomiast moje doświadczenie z ubezpieczalniami podpowiada, że koniecznie "coś musi się stać", aby zaistniała przesłanka do wypłaty. A skoro nic się nie stało pilotowi i sprzętowi, to... No właśnie, dlaczego ubezpieczalnia ma płacić za naukę pilota?
Innym tematem jest, że kwoty ubezpieczeń w Finansowej Chacie są takie, że pokryją ściąganie z drzewa w najbliższej nam części Europy. Natomiast w krajach Europy Zachodniej, gdzie ratownicy częściej latają śmigłem niż wyciągają terenówki i quady, przy dłuższej akcji kwota ubezpieczenia będzie za niska.