cienias pisze:Mateusz fajnie że pomagasz przy organizacji ale jeśli to dla Ciebie takie wielkie obciążenie to lepiej sobie odpuść. Dla mnie zawody w SLO były najlepszym w życiu lataniem, z Kruszewa też byłem bardzo zadowolony. A to jak zachowują się zawodnicy pewnie nigdy nie zrozumiesz jeśli nie startowałeś w zawodach.
Pozdrawiam
cienias
Czy ja wiem czy obciążenie? Dla mnie raczej nie, po prostu opisuję to co widzę z boku. Co innego Karolina. Było mi jej strasznie żal w Macedonii, bo nie dość, że ani minuty nie była w powietrzu (nie zabrała nawet glajta z PL), to jeszcze codziennie spędzała większość doby przy komputerze w biurze zawodów. Cały tydzień siedziała tam w permamentnym stresie, co przy częstotliwości paczek wynoszącej 1.5 na dzień nie jest niczym dziwnym. No i na koniec sytuacja którą już opisałem (moim zdaniem było wtedy naprawdę groźnie bo wiadomo, że kolo jak się wq to nie panuję nad tym co robi). Co dostała w zamian? Niby na koniec wszyscy jej podziękowali i pogratulowali organizacji ale jednak tu i ówdzie słychać co jakiś czas utyskiwania. Napiszecie pewnie, że wszędzie znajdzie się jakaś parszywa menda i macie rację. Obserwując jednak zachowanie tej masy facetów cisnących na wynik widać ogólny trend naszego wspaniałego społeczeństwa. Im mniej daje od siebie tym więcej wymagam od innych. Najlepiej żeby wszystko było za darmo pod kątem zarówno finansowym, jak i własnej pracy.
Odchodząc już od samych zawodów można to przełożyć na całe latanie. Ile osób w waszych rejonach angażuje się np. w akcję porządkowe na startowiskach? U nas jest to 5, może 8 jednych i tych samych ludziów, podczas gdy na latanie czasami przyjeżdża 30. Jest to mega irytujące i nawet zebrana w wielkich bólach składka na paliwo nie rekompensuje wrażenia, że coś jest nie tak. Pewne rzeczy robi się jednak w górnolotnym poczuciu misji. Nie patrzy się na to, że ludzie albo pokazują palcami albo mają to serdecznie w dupie. Tak samo jest pewnie w przypadku Karoliny. Ja na jej miejscu dawno bym tym wszystkim rzucił i powiedział, że jak chcą mieć zawody, to niech sami sobie robią. Dla niej jest to pewnie wyzwanie, które napędza ją do działania.
Latanie w miejscach, gdzie odbywają się zawody jest fajne i zarówno Tolmin, jak i Kruszewo pod kątem lotniczym rzuciło mnie na kolana. Tak naprawdę po raz pierwszy poczułem też co to znaczy być pilotem. Pipcenie na Wapnie koło Dukli albo na Działach koło Krosna to sielankowy piknik lotniczy na łonie natury, w towarzystwie znajomych. Góry niewysokie, widoki ładne, także nawet jak nie ma latania to warto przyjechać żeby się spotkać. Na Kobali zostałem na starcie sam z grupą lotniarzy i węgierskich kursantów. Nie było nikogo, kogo można by zapytać jak jest w powietrzu a oczywiście odezwanie się na Safety to zbrodnia stulecia. Musiałem samemu rozkminić kiedy wystartować, gdzie polecieć i co robić, żeby najpierw utrzymać się jak najdłużej w powietrzu a potem dolecieć jak najdalej się da. No i Mszana Wapno pomimo swoich niezaprzeczalnych zalet jednak nie umywa się do Doliny Socy a już w szczególności do Kruszewa
Jestem raczej typem outsidera i samotnika, dlatego bardzo podobało mi się, że śmigam w 100% samodzielnie podbierając się jedynie kilka razy widokiem innego glajta kręcącego obok. Latałem jednak jako free-flyer nie przejmując się w ogóle zawodnikami.
Jednak jak już zauważyliście nie jestem jakoś mega napalony na wynik i staram sobie zdawać sprawę z własnych ograniczeń. Część mojej pierwszej wypowiedzi napisałem z własnych doświadczeń. Po okresie ekhm..... "dziewiczej fascynacji" przyszedł moment, w którym chciało by się robić coś więcej niż tylko zloty. Problem polegał na tym, że nie wychodziło (dlaczego to inny, dłuższy temat). Pierwszy raz, drugi raz, trzeci i tak dalej. Kolejną częścią kariery była postępująca frustracja, wynikająca z nieudanej realizacji swoich założeń i kiepskich wynikach w porównaniu do innych kolegów z górki (widzicie tu podobieństwo do zawodów?). Upustów tej frustracji szukałem w różnej formie. Standardowo co roku, w okresie styczeń-marzec dochodziło do publicznych pyskówek, w których grałem pierwsze skrzypce. Miałem nawet swój "spacer smutku" podczas powrotu z Mszany Wapno, gdzie w czasach studenckich wybraliśmy się ze znajomymi komunikacją publiczną. 10km marszu z gratami na plecach poświęciłem na rozmowę telefoniczną z moim aktualnie byłym przyjacielem, na temat tego jakim jestem kiepskim pilotem. Co mi to dało? Na dobrą sprawę nic.. Kilka razy chciałem nawet tym wszystkim rzucić. Latać zacząłem nieco lepiej ale to po prostu przez zwiększające się doświadczenie a nie nową, zajebiście wygodną uprząż albo skrzydło "kvalita-a-stabilita i +10dB do wyniku na xcc". Teraz jestem raczej na etapie "nie dbam o to". Latanie w jednych i tych samych miejscach trochę mnie znużyło, czasami po prostu nie chcę mi się jechać. Jak się pośmiga to fajno a jak sobie nie polatam, to trudno. Nie pierwszy, nie ostani raz. Zaakceptowałem już fakt, że nie będę nigdy tak zajebisty jak paru kolesi z glajtami typu Sigma 8, czy Mentor 2. Zresztą aktualnie latanie nie jest dla mnie jakimś szczególnym wyzwaniem. W odróżnieniu np. od Bubusia, który za młodu próbowałem zlatywać z garażu na samodzielnie wystrugranej lotni, ja zawsze wiedziałem, że chcę pracować przy prądzie elektrycznym. Dla zawodników wyzwaniem jest kartka papieru w wynikami konkurencji, dla mnie wyzwaniem jest telekomunikacja. Ciągłe udoskonalanie sprzętu i oprogramowania moich stacji pogodowych, odpalanie nowych obiektów, czy wyjście po schodach z kumplem na 87 metr wieży telewizyjnej na Suchej Górze koło Krosna aby naprawić przemiennik rtlf wiedząc, że większość i tak będzie narzekała.... Jak więc widzicie, to nie jest do końca tak, że ja nie wiem co siedzi zawodnikom w głowie
Ja po prostu siedzę cicho i obserwuję z boku, mając trochę własnych doświadczeń
A tak w ogóle, to czekam aż ktoś odważy się porzucić klasyczny speedrun i na zawodach paralotniowych wyłożyć zadanie AAT. To by były jaja jak berety