same facety piszą

To może i ja dorzucę kilka swoich spostrzeżeń i przytaknę kilku ważnym uwagom powyższym.
Najważniejsze moim zdaniem jest jedno: przestać mówić sobie w głowie "Jestem słabym pilotem, więc nie mogę polecieć daleko. Bo przecież i tak nie dam rady". Owszem, ćwiczenie czyni mistrza, ale to, jak bardzo zdeterminowany będziesz w powietrzu zależy od nastawienia twojego do siebie samego. Uwierzyć, że dasz radę polecieć jak "wyjadacze", to już pierwsza ważna cegiełka. Zakładanie, że ci się nie uda bo jesteś cienki to pierwsze czego musisz się pozbyć. Inaczej nigdy nie zaczniesz latać poza lotnisko. Zbyszku - wspominałeś o pewnej dziewczynie, której największym wyczynem było, że w dzień po zdaniu egzaminu (lata temu) poleciała 94km... bo nikt jej nie powiedział, że jako świeżak nie powinna dać rady tak latać
Druga ważna i już przytaczana rzecz - dzień latania to dzień latania. Nie ważne czy to środa, piątek, niedziela czy poniedziałek. Warto dzień, dwa wcześniej prześledzić wpisy na grupach paralotniowych - z wyprzedzeniem 24-48godzinnym już w miarę prognozy są sprawdzalne. Jeśli do tego Krzycha pisze, że "absolutnie nie będzie pogody nie ma po co jechać do Borska i prosi uprzejmie kolegów pilotów żeby nawet nie zawracali sobie głowy" to znaczy, że już szykuj sobie grunt w domu i w pracy, żeby wyskoczyć na latanie

Wyrób 200% normy, poprzesuwaj klientów, zaproś żonę do kina, idź z dziećmi na plac zabaw, odwiedź teściową, zrób zakupy na 4 dni, itd...
Trzecia ważna rzecz - na starcie myśl tylko o tym gdzie chcesz polecieć - bez obciążeń. Tak jak pisali inni - powrotem martw się jak wylądujesz - nie wcześniej. Może mam trochę trudniej niż wy, chłopaki - bo nie zawsze podjadę na stopa (owszem, może i łatwiej go złapać, ale nie koniecznie zawsze wsiądę). Ale tak czy siak, powrotem też martwię się dopiero po wylądowaniu. Na szczęście mam jak i wy, sporo dobrych kolegów, którzy nie zastawią baby w potrzebie - dzięki wam za to!

Punktów pewnie mogłoby być i sporo. Ważni są koledzy i koleżanki, którzy są z tobą na startowisku - często ktoś nie poleci i pomoże w zwózkach. Czasem mi się zdarza, że zabieram się na lotnisko z kimś autem z Trójmiasta, więc jak się gdzieś wyląduje to mogę docierać prosto do domu i odpada kłopot powrotu po auto.
Ale chyba kluczowe w pogodzeniu latania z pracą i z życiem jest po prostu wsparcie. Wsparcie najbliższych, którzy nie będą suszyć głowy, marudzić i powodować, że po wylądowaniu zamiast radości dociera do ciebie zimną falą poczucie winy. I tu nie ma recepty - każdy ma inny charakter, innego partnera/partnerkę, innego szefa, inną teściową i mniej-bardziej chorowite dzieci.
Latanie nigdy nie powinno zastąpić ci życia ani go rozwalić. Ma być radością. To tylko dopełnienie - tak mówią

Ale sama widzę po sobie, że czasem chciałabym, że powyższe słowa - i chłopaków i moje własne ciężko jest zrealizować. Kto z was nigdy nie pomyślał w locie "cholera, będą z tego kłopoty w domu!'" hem??

Odpowiadając na twoje pytanie - myślę, że musisz oderwać się psychicznie od tego przysłowiowego tytułowego cycka po pierwsze, a reszta przyjdzie sama z delikatną pomocą twoją i kolegów

pozdrawiam,
Kasia

Jak ci się zdarzy zgłupieć w czasie lotu - leć do nieba. O niebo się jeszcze nikt nie rozbił.