O spiralach. Artykuł z ubiegłego wieku

Kwestie związane z bezpieczeństwem latania i zapobieganiem wypadkom. Ze względu na powagę tematu wszelakie trolowanie nie będzie tutaj tolerowane.
Awatar użytkownika
uriuk
Site Admin
Posty: 4139
Rejestracja: 24 grudnia 2015, 09:35
Reputation: 891
Lokalizacja: Wrocław
Latam: Swobodnie i z Napędem
Doświadczenie: Instruktor
Kontakt:

O spiralach. Artykuł z ubiegłego wieku

Postautor: uriuk » 06 września 2024, 12:22

Wykopałem mój artykuł z Przeglądu Lotniczego z przełomu wieków. Nadal zaskakująco aktualny


Na glajcie można wykonać całkiem sporo figur akrobacyjnych, ale jedną z najbardziej widowiskowych i przy okazji najprostszych jest spirala, w związku z tym jest chyba najczęściej wykonywanym elementem akrobacji. Nie wiem czemu nazywa się spiralą, bo w żaden sposób nie jest podobna do jakiejkolwiek spirali. Za to do złudzenia przypomina sprężynę śrubową. Zresztą jeśli odpowiednik beczki wykonany na paralotni nazywamy loopem, a odpowiednik pętli, czyli właśnie loopa zwie się tumblingiem, to nic dziwnego, że parę smętnych huśtnięć nosi czasem dumną nazwę „wing-over” co po angielsku znaczy „nad skrzydło”.

W zasadzie każdy może spiralę wykonać nawet bez specjalnego przeszkolenia, o ile ma choć trochę powietrza pod stopami. A ponieważ może, to wcześniej czy później zechce gdzieś pokątnie tą spiralkę skręcić, więc wypadałoby opublikować instrukcję wykonania jej poprawnie, tym bardziej, że temat nie jest prosty, a że osiągane prędkości grubo przekraczają te dozwolone na drogach publicznych, więc o wypadek nie trudno.

Ponieważ spirala jaka jest każdy widzi, więc najpierw określmy co spiralą nie jest. Otóż kręcenie się w kółko z opadniem mniejszym niż 7 m/s jest kręceniem się w kólko. Po przekroczeniu tej granicy możemy się spotkać z lawinowo narastającym przeciążeniem i wzrostem prędkości opadania. Choć prędkość kątowa zmienia się w niewielkim stopniu, to i tak prędkość wypadkowa prawdopodobnie mocno przekroczy 100 km/h, więc lepiej nie dokręcać spirali do samej ziemi. Zanim jednak dojdziemy do sposobów wyprowadzania należałoby omówić sposób wprowadzania glajta w spiralę, a możemy znaleźć się w tym stanie lotu na trzy sposoby.

Pierwszy, stosunkowo najprostszy, polega na pogłębianiu skrętu. Pochylamy się jak najmocniej w upręży i zaciągamy coraz bardziej wewnętrzną sterówkę. Jeśli prędkość nie wzrasta, to pochylamy się jeszcze mocniej. Jeśli czujemy wzrost prędkości to cierpliwie trzymamy. Czasem, w przypadku opornych skrzydeł trwa to kilka zwitek. W pewnym momencie zaczyna się ostra jazda. Jeśli jest to nasza pierwsza spirala to będziemy trochę zdziwieni. Zaręczam, że skok na bungy to przy tym pikuś. Jeśli jednak przy wchodzeniu glajt nie przyspiesza, to przerywamy zabawę, bo zaciągając dalej sterówkę prawdopodobnie wyprodukowalibyśmy negatywkę, czyli korkociąg. Widziałem kiedyś sytuację, w której pewna pilotka musiała wykonać spiralę, a wcześniej nigdy tego nie ćwiczyła. Zaciągnęła więc sterówkę na maksa i pojechała w ostrej negatywie z kilkuset metrów. Ponieważ negatywki też w życiu nie widziała, a świat wirował jak należy, to bohatersko trzymała zaciągniętą sterówkę. Dopiero na komendę „łapy do góry” (radio to fajny wynalazek) odpuściła i skrzydło posłusznie wróciło do normalnego lotu. Najbardziej wystraszoną osobą byłem... ja, ponieważ cały czas leciałem nad nią, więc nie widziałem ile ma jeszcze do ziemi. Niezorientowanym podaję więc, że w spirali skrzydło jest nieruchone względem pilota, a pilot kręci się do przodu. W negatywce skrzydło kręci się dookoła pilota, a dodatkowo pilot kręci się do tyłu.

Wracamy do sposobów rozpędzania w spirali. Jeśli skrzydło jest oporne, to trzeba spróbować z wingowera. W tym celu rozhuśtujemy dość mocno skrzydło i za którymś razem nie odpuszczamy sterówki. Pomimo tego glajt trochę się cofnie nad głowę, ale potem posłusznie zacznie się wkręcać. Tymi dwoma metodami możemy sami wywołać spiralę, trzeci sposób jest mniej od nas zależny. Zdarza się czasem, że po poskładaniu się skrzydła połączonym z rotacją, glajt całkowicie się napełni, ale pozostanie w spirali i to ostrej. Tak czy owak wyprowadzamy wtedy standardowo, o czym za chwilę.

Na razie omówię skąd się biorą różnice między poszczególnymi modelami glajtów w chęci do kręcenia spiral. Głównie jest to spowodowane dbałością konstruktorów o to żeby skrzydło dobrze latało w pozycji normalnej, to znaczy nad pilotem, natomiast w spirali ma się tylko zachowywać w miarę poprawnie. Od niedawna powstają specjalne glajty akrobacyjne, w których mniejszy nacisk jest położony na doskonałość, czy małe opadanie, za to perfekcyjnie chodzą one za ręką w dziwnych stanach lotu. Normalne glajty, nie będąc konstruowane specjalnie do akrobacji, różnie się w niej zachowują. Niektóre modele wkręcają się momentalnie po ostrzejszym zaciągnieciu sterówki, inne wymagają dodatkowo dużego wychylenia w uprzęży, a są i takie, które trzeba wpierw dobrze rozhuśtać. Im glajt bardziej doważony, tym chętniej wchodzi w spirale, trudniej z niej wychodzi i zdradza mniej chęci do wyprodukowania negatywki.

Jeśli skrzydło normalnie rozpędza się w spirali, a potem, pomimo zaciągniętej sterówki, zaczyna samoczynnie wychodzić, to znaczy, że trzeba je bardziej doważyć. Na wszelki wypadek przypominam, że doważamy się przed lotem. W powietrzu może być ciężko o balast.

Jak już udało nam się rotację rozpocząć, to dalej idzie z górki. Coraz szybciej. W niektórych glajtach zewnętrzna część skrzydła lubi wtedy mięknąć, a nawet klapić. Przeciwdziałamy temu przez lekkie zaciągniecie zewnętrznej sterówki. Regulując stopień jej zaciągnięcia mamy wpływ na wielkość opadania, czyli kontrolujemy spiralę. Spirala niekontrolowana jest niżej ceniona i grozi przerodzeniem się w spiralę upadkową, czyli upadek spiralny, co poznać po niemal horyzontalnym ustawieniu skrzydła i dużych prędkościach opadania, powyżej 15 m/s. Siła odśrodkowa jest wtedy tak duża, że skrzydło, jako urządzenie samostateczne, stabilizuje się względem niej, a nie siły grawitacji. Mówiąc po ludzku, ani myśli wyjść ze spirali, a nam spłaszczają się gałki oczne i policzki wędrują w okolice uszu. Można się trochę zdziwić, dobrze jest wiedzieć wcześniej jak z tego wyjść, (i to jest najważniejszym tematem wypracowania). Tak więc podaję:
O ile normalnie do wyjścia ze spirali wystarczy odpuścić sterówkę, to w wypadku ustabilizowania rotacji trzeba dość intensywnie hamować stronę zewnętrzną. W obu wypadkach nie przenosimy ciężaru ciała na zewnątrz, ma pozostać tak jak przy wchodzeniu w spiralę. Jeśli doważymy stronę zewnętrzną, to skrzydło przy wyjściu zechce spróbować loopa, a na pewno zafunduje nam sporą klapę i parę drobniejszych atrakcji.


Gdyby wychodzenie ze spirali odbywało się za szybko, tzn. w ciągu jednej-dwóch zwitek, to zanim skrzydło wyjdzie z rotacji przeciwstawiamy się temu... wprowadzając je powtórnie w spiralę, z tym że delikatniejszą. A z niej wychodzimy już spokojnie, czyli powolutku podnosimy wewnętrzną rękę, a opuszczamy zewnętrzną. Kiedy skrzydło będzie nam przelatywać nad głową (a zrobi to po skosie) przyhamowujemy je zdecydowanym, acz płynnym ruchem kiedy jest dokładnie nad nami.Tempo wychodzenia należy dobrać doświadczalnie, tak żeby wyjść ze rotacji bez „hopki” czyli stanu nieważkości, co grozi frontsztalem albo dużą klapą. Najczęściej do płynnego wyjścia potrzebne są 3-4 zwitki. Na początku możemy mieć problem z oceną siły koniecznej do manewrowania, ponieważ wraz ze wzrostem przeciążenia wzrasta waga rąk, więc bywa, że zwiększamy zaciągnięcie sterówek pozornie nic nie robiąc. Czyli przy sterowaniu zwracamy uwagę na centymetry a nie kilogramy. Dokładnie odwrotnie jak w przypadku aktywnego latania w termice.


Gdy skrzydło ochoczo wchodzi w spiralę i na dodatek od razu ustawia się równolegle do horyzontu, to możemy spodziewać się problemów z wyjściem i bardzo szybkiego narastania przeciążenia, lepiej więc zrobić kilka coraz głębszych, niż jedną porządną , bo możemy potem mieć mocno zdziwioną minę trwale wprasowaną pod ciśnieniem w oblicze.

Praktyka dowodzi, że im skrzydło ma większe wydłużenie, tym łatwiej daje się kontrolować w opadaniu. Wychodzi z tego, że najniebezpieczniejsze są... skrzydła szkolne, które zresztą często dają się kontrolować z dużym trudem, bo albo wyskakują ze spirali, albo szybko się rozpędzają. A przecież mają one atest stwierdzający duże bezpieczeństwo w różnych rodzajach lotu, w tym w spirali. I wszystko się zgadza. Te skrzydła są bezpieczne w zakresie atestu, czyli do 14 m/s opadania. Niebezpieczne robią się przy większych wartościach, kiedy to mogą wymagać sporych umiejętności przy wyprowadzaniu. Konstruktor zakłada, że mało doświadczony pilot odpuści przed ustabilizowaniem się glajta w rotacji, które nastepuje powyżej tych 14 m/s. Przeważnie adept wymięka już przy 8-10 m/s, potem stopniowo robi coraz głębsze spirale, aż w końcu któraś z kolei stabilizuje się. Jeśli pilot się tego spodziewa i wie co ma dalej w takim przypadku robić, to nie ma problemu, ale jak uczy się sam i na małej wysokości, to jedyną szansą dla niego jest rykoszet. Sporo wypadków dokręcenia do ziemi zakończyło się w miarę pomyślnie, ponieważ pilot odbił się pod pewnym kątem i zamortyzował upadek na zasadzie „kaczki” puszczonej kamieniem po wodzie. Z tym, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Tak więc spiralę kończymy na wysokości 300 m, a ponieważ jest to manewr wyjątkowo wysokościożerny, to zaczynamy mając przynajmniej 500 m do ziemi. Wynika to stąd, że zanim pilot zorientuje się, że skrzydło nie ma ochoty na samodzielne wyjście, to straci przynajmniej 50 m, następnie straci jeszcze 100-150 m na wyprowadzanie i musi mieć jeszcze rezerwę na wypadek poskładania. Żeby bezpiecznie wyprowadzać na wysokości 100 m trzeba mieć za sobą przerobione wszystkie możliwe przypadki występujące przy takich okazjach, oraz dodatkowo perfekcyjnie radzić sobie z nienormalnymi stanami lotu, więc jest to zajęcie dla zawodnika bądz zawodowca. Jeśli zobaczycie gdzieś „spiralę śmierci”, czyli dokręconą do samej ziemi z przeciągnięciem stabilem po trawie, to zanim zabierzecie się za naśladownictwo warto wiedzieć, że do samego wlatania się w skrzydło pilot wykonał wcześniej kilkadziesiąt spiral nad wodą i na pewno znaczną część zakończył kąpielą.

Zeby nie stracić orientacji w przestrzeni podczas kręcenia najlepiej patrzeć w jeden nieruchomy względem pilota punkt. Ja zawsze patrzę się na wewnętrzny stabilizator, ponieważ porusza się on najwolniej na tle ziemi i pozwala kontrolować wysokość. Dobrze jest mieć na oku również zewnętrzne stabilo, bo przy większych opadaniach lubi się ono odpompować. Parę razy próbowałem obserwować wariomert, ale okazało się, że wtedy oczy niechętnie zmieniają ogniskową, obraz jest zamazany, a na dodatek przekręconą głowę ciężko było potem odwrócić. Z tym, że ja mam wariometr zamontowany w dziwnym miejscu bo pod pachą.

Ponieważ przy spirali upadkowej można stracić przytomność, to na wszelki wypadek podam, że człowiek najłatwiej znosi przeciążenia w pozycji leżącej, czyli ustawiamy się tak, żeby siła odśrodkowa wciskała nas w plecy, a nie w siedzenie. Z tym, że organizm bardzo słabo toleruje przeciążenia ujemne, czyli takie, w których krew wtłaczna jest do góry, więc trzeba zwrócić uwagę, żeby nie odchylać się za bardzo do tyłu. Są też wrodzone predyspozycje do takich zabaw. Im krótsza droga od serca do mózgu i lepsza kondycja, tym organizm lepiej to znosi. Więc lepiej być krępym i atletycznej budowy niż wysokim i cherlawym. Odporność na przeciążenie można wytrenować i dodatkowo wspomagać „wstępnym naciągiem” czyli napięciem mięśni brzucha, nóg i przyciągnięciem brody do klatki piersiowej. Wytrenowany organizm, na chwilę przed całą akcją sam zwiększy pracę serca na zasadzie odruchu Pawłowa, co wydatnie poprawi naszą wytrzymałość. Napinanie mięśni ma za zadanie niedopuszczenie do zalegania krwi poniżej serca i przesunięcie jej w wyższe partie organizmu. Do normalnych objawów wystepujących powyżej 3 g (czyli wtedy gdy nasz organizm waży 3 razy więcej) należy brak ostrości wzroku, słabe widzenie kolorów, osłabienie słuchu, widzenie tunelowe spowodowane spłaszczeniem się gałek ocznych (co ciekawe z tego samego powodu, acz spowodowanego innymi przyczynami widzenie tunelowe występuje podczas śmierci klinicznej), w dalszej kolejnosci występuje brak widzenia, czyli „czarne widzenie”, a w przypadku przeciążeń ujemnych „czerwone widzenie”. Potem urywa się film, co nie znaczy, że nie postępuje dalsza destrukcja organizmu. Dociekliwych może zainteresuje fakt, że przeciętny człowiek wytrzymuje w pozycji siedzącej przeciążenie 3 g przez kilkanaście minut, 5 g kilkadziesiąt sekund, a 8 g tylko ok 5 s. Podczas katapultowania się z samolotu pilot (więc raczej nie „przeciętny człowiek”) musi wytrzymać 18 g przez 0,2 s.. Na dodatek odzyskiwanie przytomności często przypomina zachowanie się kurczaka z obciętą głową, czyli objawia się niekontrolowanymi drgawkami (stąd wzięła się angielska nazwa zjawiska „chicken dance”), co nie napawa optymizmem, jako że w rękach mamy sterówki. Jednym z objawów bardzo silnych przeciążeń może być napełnienie się worka mosznowego krwią, ale dotyczy to bardziej pilotów myśliwskich, bo u nas wcześniej odmaszerują linki od czaszy.

Ponieważ przy takich przeciążeniach glajt przeważnie nie wychodzi samoczynnie z rotacji, więc grozi nam wkręcenie się w trawę. W celu dodatkowego zwiększenia dawki horroru podam, że nasze spadochrony mają inną konstrukcję niż te używane przez spadochroniarzy czy pilotów i są przystosowane do błyskawicznego otwierania się, co pomaga przy akcjach na małej wysokości, ale w tym przypadku to wcale nie jest zaletą. Ponieważ prędkości osiągane przy krańcowo ostrych spiralach niczym się nie różnią od opadania spadochroniarzy, więc błyskawiczne otwarcie może być przyczyną urazów oraz... rozlecenia się lub stopienia zapasu, który ma atest tylko do 150 km/h, a prędkość graniczna którą możemy osiągnąć to ponad 180 km/h. Zeby nie być gołosłownym podam, że widziałem już glajta z wyrwanymi linami i częściowo przypalony zapas z powodu szybkości otwierania po tej akcji, ale na szczęście pilotowi nic się nie stało.

Jak widać kręcenie ostrych spiral nie jest zajęciem odpowiednim dla amatorów, zwłaszcza pracujących za biurkiem i wysokich. Tym bardziej, jeśli nie przechodzili wcześniej badań lotniczo-lekarskich. Pakując się w duże przeciążenia dobrze jest wiedzieć czy mamy zdrowe serce i mózg (czyli badania EKG i EEG), że o żylakach czy innych hemoroidach nie wspomnę, bo każdy sam wie czy je ma. Tak na wsiaki słuczaj wspomne, że wtedy należy raczej unikać dużego ciśnienie krwi.

Ponieważ jednym z najczęstszych powodów wykonywania spiral jest chęć zaimponowania, to podam, że większe wrażenie wywołuje 10-12 kontrolowanych zwitek, niż 6-7 ostrej jazdy zakończonej rozpaczliwym wyjściem z klapami i frontsztalem. Różnica w bezpieczeństwie jest kolosalna, a laik i tak się nie zorientuje. Zwłaszcza jak jest kobietą. Dzieje się tak, ponieważ najbardziej zwraca uwagę czas obrotu o 360 st, który jest zależny od długości linek. Spadochroniarze mają linki 3-4 metrowe, więc ich spirale wyglądają imponująco, choć przeciążenie jest dużo mniejsze niż u nas. Zdarza mi się wozić spadochroniarzy tandemem, który ma liny 9 m. Z daleka wydaje im się, że tandem kręci majestatycznie i powoli, ale potem miny mają mocno wydłużone i zawsze na koniec twierdzą, że nie spodziewali się aż takiego przeciążenia.

Choć z dotychczasowej lektury może tego nie widać, to jestem zwolennikiem ćwiczenia spiral. Taki trening pozwala nauczyć się działać w trudnych warunkach, stresie i braku czasu, a także może się przydać przy sytuacjach nadzwyczajnych, które bardzo często kończą się silną rotacją. Ważne natomiast jest, żeby lekarstwo nie było groźniejsze od choroby, czyli trening tak, ale na dużej wysokości i nad wodą bądz lasem. Zaczynamy od małych dawek i musimy się liczyć ustabilizowaniem się spirali. Nie dajemy się wpuszczać w rywalizację kto zrobi ostrzejszą, lub niżej wyprowadzoną spiralę, bo to przypomina zakład kto dłużej wytrzyma pod wodą. Zresztą w tej dziedzinie Rekord Polski już jest i należy do śp Bogdana Kulki.

Wróć do „Bezpieczeństwo i Wypadki”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość