Post autor: xcwalter » 19 kwietnia 2019, 22:44
W dawnych czasach, kiedy paralotniarstwa uczyliśmy się sami, holowałem mojego kumpla Karola za pomocą malinki volkswagenem ogórkiem.
Było nas tylko dwóch, radia nie używaliśmy. Pośpiech ogromny, bo warun jak marzenie, a Karol po pierwszym holu dał w glebę. No ale już stoi na starcie i daje znaki rękami, że jazda, jazda, jazda więc ruszam. Najpierw zerkam przez ramię, potem w lusterko i wszystko gra. Mój kumpel ładnie idzie do góry, aż w końcu znika mi z pola widzenia, więc patrzę już tylko w manometr. A ten w pozycji 0. 0? To pewnie jakieś kominy duszące, Trzeba jak najszybciej nieboraka z nich wyrwać, więc but w podłogę i ogień z rur. Co raz szybciej, co raz szybciej, a zegar nic. Za to powoli narasta niespotykany dotąd dźwięk, nie wiem co to, ale cisnę. Prędkość taka, że sam chyba zaraz odlecę, a manometr nadal pokazuje 0. Za to co raz głośniej słychać ten jakby gwizd, tylko, że basowy. Za chwile całe auto, buczy jak wielkie pudło rezonansowe. Zaraz, zaraz...to rezonująca lina przekazuje wibracje przez...
O kurwa! Podpinając linę do haka samochodu pominąłem łącznik w postaci siłownika...
Karol relacjonował, że czegoś takiego jeszcze nie przeżył. Glajta nie widział, ziemi nie widział, widział tylko piękne cumulusy i czuł że leci do raju 
Leciał na Swingu Astralu 1 w dobrym stanie technicznym, tak, że z tymi Swingami to Uriuk powtarzasz stereotyp jak zwykle.
Ja zrobiłem tysiące holi Swingami i NIGDY mi nie zrobiły psikusa na holu.
Z KAŻDYM wytrzepem po prostu trzeba uważać. Czy to Swing, czy Dudek, czy Niviuk. Holować się na skrzydłach w dobrym stanie technicznym, a jeśłi ktoś nie potrafi sam ocenic stanu swojego ptaszka to potwierdzonym badaniem.
Wprawny wyciągarkowy od razu wyłapie glajta łatwo się przeciągającego, który wznosi się nietypowo do góry. Tak się wlecze. Wznosi się wolniej niż powinien przy danym kącie natarcia.
Tyle lądowań....
pzdr
Walter
W dawnych czasach, kiedy paralotniarstwa uczyliśmy się sami, holowałem mojego kumpla Karola za pomocą malinki volkswagenem ogórkiem.
Było nas tylko dwóch, radia nie używaliśmy. Pośpiech ogromny, bo warun jak marzenie, a Karol po pierwszym holu dał w glebę. No ale już stoi na starcie i daje znaki rękami, że jazda, jazda, jazda więc ruszam. Najpierw zerkam przez ramię, potem w lusterko i wszystko gra. Mój kumpel ładnie idzie do góry, aż w końcu znika mi z pola widzenia, więc patrzę już tylko w manometr. A ten w pozycji 0. 0? To pewnie jakieś kominy duszące, Trzeba jak najszybciej nieboraka z nich wyrwać, więc but w podłogę i ogień z rur. Co raz szybciej, co raz szybciej, a zegar nic. Za to powoli narasta niespotykany dotąd dźwięk, nie wiem co to, ale cisnę. Prędkość taka, że sam chyba zaraz odlecę, a manometr nadal pokazuje 0. Za to co raz głośniej słychać ten jakby gwizd, tylko, że basowy. Za chwile całe auto, buczy jak wielkie pudło rezonansowe. Zaraz, zaraz...to rezonująca lina przekazuje wibracje przez...
O kurwa! Podpinając linę do haka samochodu pominąłem łącznik w postaci siłownika...
Karol relacjonował, że czegoś takiego jeszcze nie przeżył. Glajta nie widział, ziemi nie widział, widział tylko piękne cumulusy i czuł że leci do raju 
Leciał na Swingu Astralu 1 w dobrym stanie technicznym, tak, że z tymi Swingami to Uriuk powtarzasz stereotyp jak zwykle.
Ja zrobiłem tysiące holi Swingami i NIGDY mi nie zrobiły psikusa na holu.
Z KAŻDYM wytrzepem po prostu trzeba uważać. Czy to Swing, czy Dudek, czy Niviuk. Holować się na skrzydłach w dobrym stanie technicznym, a jeśłi ktoś nie potrafi sam ocenic stanu swojego ptaszka to potwierdzonym badaniem.
Wprawny wyciągarkowy od razu wyłapie glajta łatwo się przeciągającego, który wznosi się nietypowo do góry. Tak się wlecze. Wznosi się wolniej niż powinien przy danym kącie natarcia.
Tyle lądowań....
pzdr
Walter